Fani cheat meal’a – sylwetkowcy bez psychiki?
Cheat meal to opcja dla tych, którzy nie mają wystarczająco silnej psychiki, aby zaangażować się w sport? Sprawdź, kto może sobie pozwolić na odstępstwa w diecie.
Fani cheat meal’a – sylwetkowcy bez psychiki?
„Cheat meal” to potoczna nazwa oszukanego posiłku, celowego złamania diety u ludzi będących na ścisłym planie żywieniowym. W świecie sportów (głównie sylwetkowych), a także wśród freaków fit lifestyle’u jest to temat tak kontrowersyjny, jak co najmniej cel „wojny o ropę” w światowej polityce.
Kiedyś usłyszałem ciekawe zadanie mówiące, że sportowiec robiący oszukane posiłki nie ma wystarczająco silnej psychiki, by w pełni zaangażować się w to, co robi i trzymać ścisłą dietę. Przyznam, że trochę racji w tym jest i nie zaneguje całkowicie tych słów, ale… nie do końca też się zgodzę.
Moje spojrzenie na cheat meal
Kto mnie zna, ten wie, że jestem fanem oszukanych posiłków i sam często je robię (mniej więcej raz w tygodniu), zależnie od tego w jakim okresie roku (przygotowań do zawodów) aktualnie jestem. Czy to znaczy, że jestem gościem ze słabą psychiką? Nie sądzę! Czemu więc robię? Bo lubię i mogę. Tak po prostu. To moje jedyne dwa (albo aż dwa) argumenty.
Lata w sporcie nauczyły mnie dyscypliny, umiejętności angażowania się w to, co robię i zdobywania swoich celów, ale też pokazały mi, jak ludzie mogą zmienić się pod wpływem sportu. Jakie kwestie mam na myśli? Egoizm, przysłowiowe „klapki na oczach”, izolację, alienację itd.
Czy mi to pasuje? NIE! Jestem człowiekiem lubiącym towarzystwo, szeroko pojęte „życie” i proste przyjemności. Gdy wiem, że walczę o najwyższe sportowe cele, potrafię odciąć się od świata i z zegarkiem w ręku wykonywać treningi i jeść posiłki. Jednak gdy mogę dać na luz, po prostu to robię.
Nie zrozumcie mnie źle - nie neguję osób, które są w pełni zaangażowane w sport i całą związaną z nim otoczkę (dieta na 100%). Wręcz przeciwnie, chwalę to i gloryfikuję. Ja po prostu wybrałem taki „styl”, a przede wszystkim, najpierw „zbadałem” swój organizm.
Lata doświadczenia pozwoliły mi zrozumieć, jak funkcjonuje moje ciało, metabolizm, jak odbiera odstępstwa dietetyczne i czy mogę sobie na nie pozwolić. Tak, mam farta - mogę i zdaję sobie też sprawę z tego, że gdybym opuścił takie „odstępstwa”, mój organizm wynagrodziłby mi to lepszymi osiągami. Jestem tego pewien, ale świadomie z tego rezygnuję.
Zastanawiacie się dlaczego? Przecież to nielogiczne, gdy gość, którego praktycznie całym życiem jest sport i tematy z nim związane, świadomie podejmuje złą decyzję… Moim zdaniem, staje się to jak najbardziej logiczne w momencie, gdy mam alternatywny wybór i uważam go często za ważniejszy.
Po prostu nie wyobrażam sobie braku chillout’u psychicznego w weekendowy wieczór, zjedzenia czegoś smacznego, wypicia lampki wina z dziewczyną lub M&m’sów w kinie przy dobrym filmie. Taki typ człowieka…
Wiem, że dzięki temu zyskuję więcej – doładowanie energii, zarówno fizycznej, jak i psychicznej, a także radość z życia! Mogę cieszyć się sportem, progresem, funkcjonować normalnie w społeczeństwie i przy okazji czerpać radość ze wszystkiego, co robię.
Czy cheat meal jest dla każdego?
Niestety nie każdy może sobie na to pozwolić i nie każdy może cieszyć się tak „luźnym” podejściem jak ja. I teraz, żeby nie było niedomówień: nie namawiam nikogo do tego, bo po prostu nie każdy może tak robić. Osoby, których organizm będzie reagował odpowiednio – owszem, ale niestety wiele osób takim podejściem może sobie zaszkodzić. Nim zdecydujesz się na takie kroki, zastanów się i wybadaj reakcje swojego organizmu, żebyś nie był zaskoczony i regularnie zdenerwowany regresem, jaki zafundować może Ci zbyt luźne podejście do sprawy.
Na koniec dwa słowa podsumowania. Zakładam, że w 90% ten post czytają osoby rekreacyjnie „bawiące” się w sport. Przyznam, że właśnie do Was kieruję te słowa (w zasadzie cały blog jest prowadzony dla Was). Jarajcie się sportem, czujcie to, miejcie w tym pasję, ale nie pozwólcie, by w pewnym momencie Wasz styl życia stał się dla Was katorgą i swego rodzaju „klatką” pełną ograniczeń i zakazów, z którymi podświadomie będziecie walczyć, jednocześnie godząc się z tym.
Nie alienujcie się od świata bo Wasz „pojemnik” kłóci się z restauracyjnym stolikiem, przy którym właśnie siedzą Twoi najlepsi znajomi. Nie zostawajcie w domu tylko dlatego, że 50g ryżu, 140g mięsa z piersi kurczaka, 10g oliwy, 150g brokułów (wszystko jedynie z solą himalajską 3g i czarnym pieprzem), mówi Ci, że nie możesz tam być!
Nie kłóć się ze swoją kobietą o to, że przypadkiem dodała Ci „na oko” nie odmierzoną porcję ryżu (ona naprawdę chciała zrobić to dobrze, a Ciebie te 20g węglowodanów nie zabije i nie zniszczy sylwetki) lub od tygodnia prosi Cię o wyjście do kina i mały popcorn (tak, wiem - kukurydza i ta zła skrobia plus tona soli która spowoduje retencję wody).